Melbourne. Podobno najlepsze na świecie miasto do mieszkania, Trudno powiedzieć czy to prawda, ale na pewno coś w tym jest. Miałyśmy akurat niesamowite szczęście mieszkać w samym centrum miasta, pomiędzy wieżowcami. Byłysmy z mamą już dość mocno wykończone więc spacer po Melbourne był bardzo lajtowy. Na szczęście nie ma tutaj tylu atrakcji co w Sydney. Po przekroczeniu rzeki Yarra spacerowaliśmy w okolicach ścisłego centrum, mijając wiktoriański dworzec, uliczkę pełną graffiti, plac Federacji. Po drodze zatrzymaliśmy się na lunch - tym razem padło na kuchnie malezyjską. Kolejne nowe i interesujące smaki.Te wizyty w tych wszystkich różnych restauracjach stanowią tak na prawdę osobną historię i dają nam absolutnie unikatowe przeżycia :)
Potem przyszła pora na najważniejszy targ spożywczo-przemysłowy - Targ Królowej Wiktorii. Trochę dziwny jest fakt że powstał on w miejsce dawnego... cmentarza komunalnego. Biorąc pod uwagę jak tam głośno i gwarno i ile tam ludzi to wręcz przerażające. Ale targ jest genialny - najbardziej mi się podobała częśc owocowo-warzywna gdzie sprzedawcy nawzajem się przekrzykiwali donośnym głosem chwaląc swoje produkty. A w części przemysłowej to generalnie szwarc, mydło i powidło, głównie prowadzone przez Azjatów.
Po południu wybraliśmy się na znaną plażę w Melbourne - St. Kilda. Pierwsze co się rzuca w oczy to masa Kite Surferów. Świetne miejsce na spacer i spotaknie z przyjaciółmi, w okolicy jest wiele fajnych pubów i Lunapark. Na Esplanadzie jest tez prowadzony Targ z wszelkiego rodzaju bibelotami, głównie ręcznie robionymi przez lokalnych artystów. Takie targi występująw zasadzie w całej Australii.
Wieczorem kolejna moc atrakcji - Eureka Tower i wieczorna panorama miasta z 88. piętra. Cóż... tego nie da się opisać, to trzeba po prostu zobaczyć. Jak z całą resztą miejsc w Australii w zasadzie.