Znacie moje zamiłowanie do sportu... a jak nie znaliście to już znacie. Chciałam bardzo zobaczyć na żywo jakąś typowo australijską dziedzinęsportu ale niestety jednych sezony się skończyły a drugich dopiero zaczynały. Najbardziej zależało mi na futbolu australijskim, który generalnie nie jest podobny do niczego co nam Europejczykom jest znane. Sam fakt że gra się na okrągłym boisku i strzela do potrójnych bramek. Generalnie są w tym sporcie użyte elementy rugby, siatkówki, piłki nożnej i coś z quidditcha (czytelnicy Pottera wiedzą o co chodzi ;o) ) Jak się wam uda to czasem można zobaczyć jakieś urywki na Eurosport 2; polecam zobaczyć z czyste ciekawości.
No więc w związku z tym że nie dane mi było zobaczyć na żywo ani tego futbolu, ani rugby czy też krykieta, to postanowiłam chociaż odwiedzić ichnie Camp Nou - Melbourne Cricket Ground (MCG). Największy stadion w Australii, na 100 000 widzów, 10. stadion na świecie. Rozgrywane tu są 64 mecze w ciągu roku, głównie krykieta. Wycieczka po stadionie z panem przewodnikiem który miałchyba ze 100 lat było dość ciekawa, ale wiadomo że nie tak bardzo interesująca ponieważ wszystkie osobistości ze świata krykieta które tak chwalił dla mnie były raczej tylko ciekawostką. Ale fajnie było zobaczyć zaplecze takiego stadionu. Począwszy od samej murawy i trybun zwyklych, poprzez miejsca gdzie siedzą zawodnicy podczas meczów, salki treningowe (czy tez specjalnie przygotowane pomieszczenia), loże vipowskie i pomieszczenia dla członków kluby Melbourne Cricket Club, loże dla dziennikarzy, speakerów, reporterów, prasy itp itd. Z takich ważnych pomieszczeń nie mogliśmy tylko wejść do szatni. Co do samego klubu który jest jednym z najstarszych klubów sportowych na świecie, zapamiętałam przede wszystkim to że został stworzony 3 lata po tym jak zostało założone samo miasto Melbourne.
Po zwiedzaniu stadionu przyszła pora na Narodowe Muzeum Sportu. Niestety nie można tam było robić zdjęć. Muzeum było oczywiście dość interaktywne, podzielone na różne dyscypliny sportu, te australijskie oczywiście. Ale była też część Olimpijska, i na tej głównie żeśmy się z mamą skupiły bo przynajmniej znałyśmy niektóre postacie, jak chociażby Ian Thorpe. Jednak najlepsze zostało na sam koniec - mini "plac zabaw" z symulacjami krykieta, futbolu australijskiego, rugby itp itd. Suuuuuper sprawa. Porobione takie małe stanowiska żeby móc się sprawdzić jak sięnp kopie piłkę do rugby do celu, albo jak trafić w słupek w krykiecie. :) Rewelka. Generalnie z wizyty na stadionie która miała trwać max 1,5 godziny wyszło bite 3 godziny oglądania.
Potem to już tylko mały spacer był w okolice parlamentu stanu Wiktoria, bo niedaleko byłyśmy umówione na obiad. Z resztą w superanckiej restauracji meksykańskiej, gdzie podawali nie tylko wyśmienite Tacos ale równie doskonałą Margaritę. :)