Po tych wszystkich emocjach na początku wyprawy, przyszła pora na jej właściwy cel - poznanie tej gorącej wyspy. Zaczynamy od stolicy, pełnej sprzeczności ale zadziwiająco otwartej i uśmiechniętej Havany.
Dzień rozpoczynamy od śniadania na uroczym tarasie naszej Casa Particular. Dostajemy między innymi świeżutkie owoce: banany, ananas i papaya oraz sok z guajawy, a do chlebka dżemik z mango. Po chwili ogarnięcia zaczynamy nasze zwiedzanie. Do centrum, czyli w okolice Kapitolu okazało się być niecałe 10 minut spacerkiem. Chwilę pokręciłyśmy się po Parku Centralnym. Co chwilę ktoś nam oferował przejażdżkę taksówką... raz był to oldschoolowy Chevrolet, innym razem zwykła Łada, potem jakiś rower-riksza albo Cocotaxi :) "Taxi Lady? Taxi? Good price!" :D Ale to wszystko nie było jakieś mocno natrętne, wystarczyło raz powiedzieć "No, gracias" i było po temacie... a nie to co potrafi być w krajach takich jak np Egipt.
Inna ciekawostką "uliczną" jest cmokanie... :) tak, tak, cmokanie. A jest to dźwięk, który wydają Panowie gdy przechodząca niewiasta im się spodoba. Parę cmoknięć i już inaczej się idzie po tej ulicy... a na niektórych Kubańczyków to sama bym chętnie cmoknęła... na sporą większość tak na prawdę ;)
Wracając do zwiedzania - jednemu uroczemu panu 'taxi, lady' udało się nas zatrzymać na chwilę dłużej i przedstawił nam plan wycieczki dorożką po najwazniejszych punktach Habana Vieja, Habana Centro oraz Malecon. To ułatwiło nam dalszą część wycieczki bo wiedziałyśmy, gdzie się cofnąć by spędzić tam trochę więcej czasu. Ale co tu dużo gadać/pisać - niech zdjęcia mówią same za siebie, nimi najlepiej opisać co widziałyśmy. Lunch zjadłyśmy w restauracji do której nas zaprowadził przewodnik. Żarcie było wyśmienite, sok z trzciny cukrowej świeżo wyciśnięty jeszcze lepszy (guarapo), ale i cena tego soku była zacna :/
Nasze zwiedzanie skończyło się wyjątkowo szybko - na mapie wyglądało na to że 3 dni to mało na naszą zaplanowaną trasę, a tu się okazało, żę 3 godziny i po wszystkim. Fakt, upał był niemiłosierny i siły szybko uciekają więc na zbyt wiele więcej nie było co liczyć. Jednak mimo wszystko tego się nie spodziewałyśmy. Po krótkim odpoczynku w Casa postanowiłyśmy dostać się na wieczór na drugą stronę zatoki na forty. To okazało się strzałem w dziesiątkę, bo nie to że niechcący jechałyśmy pięknie odrestaurowanym starym Chevroletem to na miejscu okazał się być jarmark oraz koncert. Do tego znalazłyśmy idealne miejsce na spalenie oryginalnego cygara z widokiem na miasto o zachodzie słońca :) I to najlepiej zobaczyć na zdjęciach.
Wspominałam już jak bardzo przystojni są Kubańczycy?? ;o)