No i zaczelo sie. WIelka Podroz marzen wystartowala. Po bezproblemowym 11godzinnym locie ktory w zasadzie caly przespalam (God bless #lufalife ;) ) o 5 rano czasu Brazylijskiego postawilam swoj pierwszy krok na moim szostym kontynencie. Po zrobieniu miliona kilometrow po lotnisku (a myslalam ze to tylko problem FRA, ale chyba mamy nowego zwyciezce - GIG) pierwsze kroki zgodnie z zaleceniem kumpeli skierowalam do kantoru (alez oni na tym lotnisku mnie wyciulali :/ no ale coz) a potem zakupilam grzecznie karte do tel zeby nie stracic majatku na Google maps itp. Niestety karta do tej pory jest bezuzyteczna bo nie idzie jej zarejestrowac... wiec generalnie zycie mam utrudnione. Dobrze ze lotniska moja wi-fi wiec ogarnelam jakiegos Ubera i kierunek Botafogo. Tam jest moj maly pokoik w AirBnb. Generalnie znajomosc angielskiego tu sie praktycznie nie przydaje :P bo od momentu kiedy wysiadlam z samolotu ani pani w sklepie z kartami do tel, ani kierowca Ubera ani pan w recepcji apartamentowca ani moja gospodyni nie kumali ani jednego slowa :P więc wspinam się na wyżyny mojej znajomości hiszpańskiego.... Mieszam z trzema słowami portugalskimi które znam i szczyptą angielskiego i jakoś daje radę.
Zilea - urocza pani u ktorej spie przyogotowala mi odżywczy koktajl na śniadanie oraz pyszną kawę... Udalo mi się zrozumieć że ma trójkę wnucząt podczas small talku przy tejże kawie. No ale.... Dosyć o pierdolach... Szybki prysznic... Choć generalnie nie wiem po co bo po pięciu minutach i tak jestem mokra.... (7 rano i jest jakieś 30 stopni plus milion % wilgotności - w Rio mówią że mają dwie pory roku... Lato i ..... Piekło. Dzisiaj było bliżej piekła podobno).
Na dzień dobry udaje się do centrum na piesza wycieczkę po okolicy. Przejażdżka metrem zaliczona :) Free walking Tours to mega fajne opcje do zwiedzania. Polecam każdemu. 3 godzinny spacer z krótka lekcja samby no i oczywiście odrobina historii Rio i Brazylii. Na pierwszy rzut oka... Niezly tu mają pierdzelnik... I widać też że bogato to tu raczej nie jest. Ale kilka perełek sie znalazło. Wycieczka mi się trochę przedłużyła a o 15 miałam nas inne plany więc prawieże sprintem na kolejne umówione miejsce. Upał dawał się już we znaki. A ja przecież od 5 rano na nogach. Gdybym wiedziala co mnie czeka go może przesunęła bym to jednak o jeden dzien... No ale.
Jest w Rio taka górka z której są ładne widoki na miasto. Pao de Azucar. Można tam wjechać kolejka linowa.... 10 min i saczysz drineczka na tarasie widokowym. No ale nie. Po co. Lepiej wspinać się przez prawie 3 godziny na czworaka (dosłownie) po skałach, przez tropikalne chaszcze, umierać po drodze 3 razy i kolejne 5 zmartwychwstać.... No oczywiście że lepiej :)) zabawa przednia, sympatyczny organizator Gabriel wykazał się bardzo dużą cierpliwością do nas (ze mną wspinała się też para z Kolumbii) no i jakie atrakcje!!! Po drodze krótki odcinek wspinaczki z zabezpieczeniem. Mega!!! Polecam. A wiecie jak ta caipirinhia smakowała na górze? Jaki ten widok był najpiękniejszy na świecie?!? Bajka. Ale zjechalismy kolejka linowa :P o 21 spałam jak małe dziecko. Dzień pierwszy zaliczam do udanych ;)
PS.biorac pod uwagę że jestem tu tylko z bagażem podręcznym powinnam trochę lepiej szanować ciuchy które tu mam.... No ale mi nie wyszło. Koszulka i spodenki nadają się już tylko do porządnego prania :P