I ani sie nie obejrzalam i tydzien pyknal :P nawet nie wiem kiedy. Dzisiaj zmiana klimatu... 3 godzinny lot na poludnie Argentyny i temperatura spadla juz w okolice 10 stopni. No ale w koncu stad na Antarktyde blizej niz dalej :P Dziwnie sie tez patrzy na zolknace i opadajace liscie drzew w kwietniu :D :D
Zal bylo wylatywac z Buenos i troche smutno opuszczac to fajne miasto. Jak juz wspomnialam - na pewno tam wroce... ale jak tylko zobaczylam z okna samolotu gdzie laduje to szybko zapomnialam o swoich troskach i smutkach :D
Widoczki przy ladowaniu jak z obrazka.... daleko daleko w tle czarno biale skaliste wysokie gory, a blizej piekne lazurowe jezioro lodowcowe wsrod brazowych stepow Patagonii... lotnisko bylo generalnie w centrum niczego. :P Miasteczko EL Calafate jest jakies 20 km dalej. Jak dojezdzalismy i tak z gory sie na nie patrzylo to troche mi sie przypomnial taki stary serial "Przystanek Alaska" :P Centrum Niczego - po prostu. Tylko po drugiej stronie kuli ziemskiej. Zmiana klimatu tyczy sie w tym przypadku nie tylko do pogody.... ale rowniez mojego miejsca spania... i to o 180 stopni :D W Buenos bylo to szykowane mieszkanie, bardzo dobrze wystylizowane, w starej kamienicy, raczej w centrum miasta.... tutaj jestem w malej drewnianej chatce na w wzgorzu, bardzo prostej i podstawowo wyposazonej, miedzy jeziorem a gora, na obrzezach miasteczka ktorego polowa ulic nadal jest szutrowa. :P Wszystko w sumie dzieje sie na jednej glownej ulicy ktora troche przypomina mi Krupowki - milion restauracji i sklepikow z pamiatkami oraz biurami organizujacymi wypady w okolice lodowcow. Do sklepu po wode drylowalam z 1,5km z buta po szutrach w gore i w dol... :D Mimo wszystko ciesze sie jak glupia, bo to wszystko ma w sobie jakas magie. :D Tym bardziej ze to tylko przedsmak tego co mnie w tej okolicy czeka :D