Dzisaij juz niestety opuscilam El Calafate i zegnam sie tez z Argentyna... pora na nowe przygody po drugiej stronie Andow (And? Jak to sie odmienia?) :P Dzien na spokojnie bo dzisiaj tylko podroz autobusem do miejscowosci Puerto Natales. Podroz trwala jakies 5 godzin po przepieknych pustkowiach Patagonii. Ale to jest ogromna przestrzen! Cudo. Nie jezdze konno ale tak patrzac na te widoki to az mialam ochote pogalopowac w sina dal. Sadze ze to marzenie kazdego milosnika koni. Gauchos jednak wiedza co dobre ;)
Kurde.... kiedy ostatnio przekraczaliscie jakas granice tak "normalnie", nie na lotnisku? Bo ja chyba w latach 90tych :D Masakra. A tu trzeba bylo z autobusu wysiasc najpierw raz po stronie argentynskiej potem znowu w Chile... w okienku sie usmiechnac, zgarnac pieczateczki :P
Puerto Natales to kolejna miejscowosc typu "Przystanek Alaska" :D Ale widac ze jest to typowa miejscowosc dla turystow... przedewszystkim takich co wybieraja sie na tygodniowe biwakowanie pod namiot w Torres del Paine. Duzo mlodych ludzi, jest tutaj jakis specyficzny klimat podrozniczy. Bardzo na plus. Hostel w ktorym mam nocleg jest bardzo bardzo prosty. Jakosciwo na razie "najgorszy" z moich dotychczasowych. Ale cieplo, czysto i goraca woda. ;)
Wciaz mnie bola nogi po moim gorskim "spacerku" wczoraj wiec dzisiaj wszystko na spokojnie bo jutro chyba znowu bede lazic. NO i w koncu musze zjesc cos normalnego i cieplego... bo od dwoch dni jade na kanapkach z serkiem :P (niech nikt nie mowi mojej babci!!!!) :P Na prawde do tej pory nie mialam nigdzie czasu na porzadna kolacje/obiad a tym bardziej na blizsze zapoznanie sie z lokalna kuchnia... co chwile cos bylo wazniejsze. Oprocz tej kolacji Tango w Buenos to raczej jadalam kanapki i jakis makaron czy burger od siedmiu bolesci. Dzisiaj mialo byc inaczej :D SKorzystalam w koncu z polecen mojego przewodnika Lonely Planet. A ze w drodze do Natales kolo mnie siedzial Pan ktory rowniez podrozowal solo i milo sie nam gadalo to kolacja bylaw towarzystwie, zeby bylo raz inaczej :) Zafundowalam sobie pyszne cevice z lososia i mango jako przystawke a na danie glowne lokalna jagniecine z ziemniakami w cytrynie. Pychota!! Do tego dobre lokalne ciemne piwko Austral. Restauracja okazala sie strzalem w dziesiatke, wieczor mijal bardzo sympatycznie. Po kolacji jeszcze poszlismy na chilijskiego drinka do baru - Pisco Sour. :) Wieczor zaliczam do bardzo udanych w sympatycznym towarzystwie.
Swoja droga ludzi ktorych poznaje po drodze to by mozna bylo historie pisac przez pol dnia. :D Ale o tym kiedy indziej, jak juz nie bedzie o czym pisac! ;)