Plan byl prosty.... rano autobusem dostac sie z Puerto Natales do Punta Arenas na lotnisko, o 14 wsiasc do samolotu i o 17 byc w Santiago. Musialo sie udac bo o 20 bylam umowiona na kolacje w Santiago z Kanadyjczykiem ktorego poznalam w Buenos AIres. Taki byl plan.... ale sie.... zje***.
jazda autobusem poszla gladko... swoja droga jestem pod duzym wrazeniem tych autobusow tutaj i w El Calafate... na prawde porzadne autobusy, mega wygodne, duzo miejsca. Smiem twierdzic ze wygodniejsze niz Polski Bus ;) No ale... do rzeczy... do momentu dotarcia na lotnisko wszystko szlo zgodnie z planem, dopoki pani na check in mi nie powiedziala ze musze czekac az do boardingu i wtedy zobaczymy czy bedzie dla mnie miejsce. No spoko, to akurat przerabialam juz w Abu Dhabi... No to poszlam zwiedzac lotnisko co zajelo mi jakies cale 3 minuty. Stawilam sie u pani o wspomnianej godzinie... katem oka zauwazylam jakies 5 pan rozmawiajacych z kapitanem... i tylko sobie pomyslalam "OHO" :P
Cztery z tych 5 pan dostalo miejsce... jedna na koniec zamachala identyfikatorem LATAM i domyslam sie ze dostala jumpa (dla niewtajemniczonych to miejsce albo w kockpicie albo przy stewardesie). Ze mna zostala 3-osobowa rodzina. Pani zawolala rodzine po nazwisku i tylko uslyszlam "solo dos". No coz... kolacja z kanadyjczykiem sie jednak nie odbedzie. Nastepny lot o 19. Glowa wspomnianej rodziny wyslal zone i corke i zostal razem ze mna na placu boju. W tym momencie powiedzialam, no trudno wiedzialam na co sie pisze, stand by... ale wiedzialam tez ze loty sa tu praktycznie non stop do Santiago wiec w koncu cos mnie wezmie.... po zapoznaniu sie ze wszystkimi lawkami na lotnisku, przyszedl czas na bitwe o miejsce w samolocie o 19. Przegrana z kretesem. Zarowno ja jak i Pan Tata wspomniany. Kolejna runda o 23.
W miedzyczasie probowalam napisac wiadomosc do swojego gospodarza AirBnB ze jednak nie bedzie mnie o 19 i ze nie wiem o ktorej co i jak... a slabo mi szlo pisanie bo internet na tym zadupiu swiata marnie chodzil. Ale poszlo.
Znalazlam sobie taka fajna laweczka nad nawiewem z cieplym powietrzem, 3 zlaczone siedzenia bez barierek/poreczy, proste nie powywijane siedzenia... nawet wygodne byly... troche polezalam, troche posiedzialam, zjadlam kolejna kanapke... trzecia tego dnia (nic innego nie bylo bo jedyna restauracja na lotnisko zamknela sie o 17, czyli dlugo przed moja katastrofa.
Godzina W.... 23. WYgladalo to bardzo bardzo marnie. Choc nastapila odrobina nadzieji bo pozwolona nam isc do Gateu i tam sie rozstrzygnie sprawa. Z Panem Tata nastapila taka niema nic porozumienia (bo on oczywiscie nic po angielsku), nawet mi torbe niosl przez chwile. I staral sie tluamczyc z hiszpanskiego slangu na hiszpanski dla Debili zebym skumala co jest grane :P przy bramce chaos, ale po chwili zostalismy sami i niby juz lot zamkniety ale pan chyba wybawca z krotkofalowka powiedzial "uno momento" i pobiegl w otchlan rekawa samolotowego.... po chwili wraca pedem i krzyczy z daleka " Si, pero solo uno"
Uno? jakie uno? nas jest DOS.... ech. Wiedzialam co to znaczy bo Pan mial wyzszy priorytet. Pan tata tylko mi pomachal jak wchodzil na poklad.... :/ Wrocilam sie na dol do Check Inn u po kolejny juz nowy bilet...
10 godzin na lotnisku za mna, zaraz wybija polnoc. Sil i nadzieji na kolejne walki coraz mniej... Runda kolejna o 2:30. Kiedy juz odczekalam kolejne 3 h na swojeje laweczce na ktora sie dosiadl jakis chlopiec ADHD i ciagle nia trzasl, na co rodzice oczywiscie nie mieli zamiaru zwracac uwagi, podeszlam znowu na Check in i ta sama spiewka. CHoc jeszcze wiekszy Chaos, bo teraz loty byly co godzine. Jak mi pani powiedziala ze nic nie ma i ze musze isc na gore do Bramki bo moze tam sie uda, to szlam jak na skazanie ze lzami w oczach.
prawda jest taka ze nie mialam innej opcji... musialam zostac w Puntas Arenas i stad leciec... samoloty lataly tylko do Santiago. Inna opcja bylaby wrocic sie do Argentyny busami i probowac przez EL Calafate... ale jaka mialam pewnosc ze tam mnie zabiora? Tam byly tylko 3 loty dziennie.... i to do Buenos AIres. jUz w sumie nawet myslalam sobie - ciul z tym Santiago... polece prosto do LImy bo to nie bedzie mialo sensu.
NO wiec szlam na skazanie, na gorze znowu chaos, jak juz mowilam jeszcze wiekszy bo teraz po pierwsze szukali wolontariuszy ktorym placicli zeby poleciec pozniejszym samolotem, po drugie osoby z pozniejszych lotow probowaly sie dostac na ten wczesniejszy no bo przeciez wolontariusze oddaja miejsca.... nie wiem o co chodzi ale jakby to we FRA zobaczyli to by tam padli. Bo w pewnym momencie tylko pania z biletami obleglo jakies 20 osob i krzyczalo kto chce miejsce i wyciagalo reke po bilet.
przez pierwsze sekundy bylam chyba w lekkim szoku bo przepuscilam 3 bilety.... ale w koncu postawilam sie, zrobilam oczy kota Shreka, ze ja tu od 12 h juz czekam i dostalam to upragnione miejsce. :D :D :D
W Santiago wyladowalam o 6 rano dnia nastepnego.... dotarlam. Marzylam tylko o lozku. ogarnelam transport... i o 9 udalo mi sie w koncu polozyc.