Na lotnisko o 7 rano jechaam z dusza na ramieniu wciaz majac w glowie slowa przewodnika o strajkach liniii lotniczej ktora planowalam leciec do Limy. WI nternecie znalazlam jeszcze jakies wzmianki o tym ze niby maja w calym raju przez 3 dni te linie strajkowac... oliwy do ognia dolal fakt ze we FRA podobno lotnisko tez strajkuje.... choc na chwile czulam sie zjednoczona z ekipa z pracy ktora gdzies utknie :P
Wyjasnilo sie tez dlaczego wczoraj nie mogla zamowic UBERa na lotnisko w SCL - bo tam jest zabronione. I uber ktory mnie przywiozl, mowil mi tylko ze jak cos to "son amigos" bo nie moze mnie zawiesc jako UBER na lotnisko :P
Na lotnisku pustki... wiecej telewizji bylo niz pasazerow. A Lotnisko male nie jest... W SCL jest osobny check in dla takich jak ja, wiec tam sie od razu udalam... i znowu "lot jest pelny prosze przyjsc za 15min" lamanym angielskim. :/ Boze prosze, juz na razie starczy, dwa dni pod rzad to by bylo troche za duzo. Podeszlam do tablicy przylotow/odlotow - polowa lotow odwolana. Moj lot chyba tylko dlateg ozostal bo lecial dalej do Nowego Jorku. Wymodlilam sobie to miejsce chyba, bo 15 min pozniej pani zawolala i z usmichem wreczyla mi bilet z miejscem 13B :D frunelam do kontroli paszportow :P
4 godziny pozniej wysiadalam juz w goracej Limie. W Santiago tez bylo cieplo za dnia, ale tak kolo 20 stopni, i jak tylko zaszlo slonce zrobilo sie mega zimno, ale to w samych gorach jest. Tutaj w Limie cudne 25 stopni ciepla, troche wyzsza wilgotnosc co poznac po wlosach nalepiej :P NIe tak mocno jak w RIo ale jednak. ;)
BEzproblemowa i dosc szybko znalazalm sie w swoim miejscu noclegu. Fajna okolica, jak sie pozniej okazalo najzamozniejsza dzielnica Limy. I szczerze powiedziawszy widac... wiele nowych apartamentowcow z recepcja i ochrona... Ale tez i bardzo bezpiecznie. Na spokojnie podeszlam do dnia bo jakos nie mialam wizji na ta Lime. Chcialam jutro zrobic maraton wycieczkowy ale jak sie okazalo ze jedna z wycieczek jest blisko mnie to sie na nia zabralam. Wycieczka byla po drugiej najwazniejszej i najzamozniejszej dzielnicy Barranco. Polozona na klifach, z kolorowymi ulicami pelne ulicznych arcydziel sztuki malarskiej. Do tego latajace sepy (tak sepy, takie prawdziwe sepy, inny rodzaj niz te znane z kreskowek ale sepy :P) i kolorowe domki albo kolonialne albo swiezo postawione. Fajna mieszanka. PIekny zachod slonca do tego z klifu. Wrocilam na piechote, jakis godzinny spacer mi z tego wyszedl. Na koniec poszlam do lokalnej knajpki ktora polecil mi moj gospodarz z peruwianskim jedzeniem. Zamowilam taki talerz z czterema roznymi rodzajami mieska - roznie przyprawione w sosach. Na prawde bylo bardzo dobre. NIby przyprawione torche po hindusku ale mialo tez swoj posmak... taki inny. no i do tego nieodzowne Pisco Sour :) Tak mozna konczyc kazdy dzien ;)