Highlightem dzisiejszego dnia byl bez dwoch zdan lot z Limy do Cuzco. Rano tylko pobawilam sie z pieskiem gospodarza ;) Malym czarnym buldozkiem o imieniu Aria :P Tak tak, jak Aria Stark :P
Potem chwila grozy i dreszczyku co z lotem bo znow bylo pelno ale na gorze.... no na gorze bylo suuuuper mega.
Lot z Limy do Cuzco trwa godzine. z tego 15 min lecisz nad wybrzezem Pacufiku wzdluz Limy a potem w zasadzie non stop nad Andami. I ladujesz jakby w polowie wysokosci :P Przepiekne widoki szczytow gorskich And. Z jednej strony zasniezone, z drugiej mega zielone... i tak blisko... mialam wrazenie ze lecimy tuz nad nimi, na wyciagniecie reki. No i to ladowanie... miasto Cuzco jest jakby polozone w dolinie i domy za na wzgorzach a lotnisku na samym srodku na dole doliny gdzie jest plasko... :P wiec podchodzilismy do ladowanie krazac wokol gory. No i zostalam jakby w polowie wysokosci swojego lotu :P Cuzco lezy prawie 3400 mnpm. I myslalam ze te wszystkie historie o chorobie wysokosciowej sa troche przereklamowane.... ale jednak nie :P Zatoki mam wrazenie ze mi wybuchna w koncu, do tego oddycham jakby wypalila paczke fajek albo przebiegla przynajmniej maraton przed chwila. Na prawde! Szlam na kolacje z poznanymi tu Amerykanami, po plaskim chodniku i opowiadalam cos... po 50 metrach nie moglam zlapac oddechu, zadyszka na maksa. nO wiec zgodnie z zaleceniami lokalsow (i nie tylko) popijam grzecznie herbatke z Koki :D Ktora w sumie smakuje jak specyficzny rodzaj zielonej herbaty, A liscie koki wygladaja jak male liscie laurowe.
Na dzisiaj tyle. Jutro wielka wycieczka do miasta Inkow :D