Powrot na wysokosc 3400mnpm odbyl sie bez problemow, czuje sie swietnie, zatoki nie eksploduja :D Dzisiaj pora na zwiedzanie stolicy Imperium Inkow czyli Cuzco. Po raz kolejny korzystam z uslug "darmowych" wycieczek po miesce z przewodnikiem. To naprawde fantastyczna sprawa na poznanie odrobiny historii miasta i lokalnych tradycji i obyczajow. Dzien byl wspanialy - cudownie swiecilo slonce, bylo cieplo, moze nawet troche az za cieplo. Na tej wysokosci slonce jakos inaczej sie zachowuje... ubralam sie zgodnie z tym co mi podpowiadala apka pogodowa - na 15 stopni. Po pol godzinie przeklinalam apke bo sie gotowalam. Po kolejneh godzinie jak slonce schowalo sie za chmure jednak bylam wdzieczna :P ech te problemy urlopowe. ;)
Cuzco jest/bylo stolica imperium Inkow ktore ciagnie sie wraz z calym pasmem gorskim Andow - troche Kolumbii, EKwador, Peru, kawalek Boliwii i Argentyny, Chile. Historia Inkow jest bardzo ciekawa, maja nie tylko wspanial architekture, inzynierie i rzemioslo ale tez sa watki poligamii i bratobojstwa (Imperium padlo dlatego ze zazdrosny brat INka zjednoczyl sie z Hiszpanami a potem doprowadzilo to do wojny wewnetrzenej)
Cuzco jest na prawde urocze, piekna architektura, super polozone w dolinie, kiedys za czasow Inkow mialo ksztalt Pumy. To taka Trojca Inkow - Kondor ktory laczyl Inkow z bogami w niebie, Puma ktora reprezentowala ludzi na ziemi oraz waz ktory laczyl z Marka Ziemia, w jezyku quechua "Pachamama" (paczamama). Co ciekawe, choc mieszkancy Cuzco sa katolikami to do tej pory, raz do roku, 1.sierpnia, skladaja ofiare Matce Ziemi, to zazwyczaj jest lama.
Po kilku godzinach spacerowania po miescie, relaksu na lawce, malych zakupach na ogromnym targu, wrocilam do domku na popoludniowa drzemke. Tu sie okazalo jak mocne jest slonce na tej wysokosci :P Wieczorem wybralam sie na ostatnia kolacje w Ameryce Poludniowej. Wybralam najlpesza restauracje w miescie ktora w sumie byla dosc niedaleko mojego miejsca noclegu. Mialam mega szczescie, tu sie przydaje to podrozowanie solo, bo restauracja byla wypelniona po brzegi i generalnie powinno sie rezerowac stoliki. Ale jedno miejsce przy barze zawsze sie znajdzie. :P No i sie znalazlo. :) Dania w karcie wszystie brzmialy tak dobrze :O no ale zdecydowlaam sie na Carpaccio z Alpaki, spaghetti zabarwione atramentem kalamarnicy w kremowym sosie z czosnkiem, imbirem i jakims zielskiem z krewetkami (jedno z najlepszych jakie kiedykolwiek jadlam), a na deser mus czekoladowy z sola morska i mus z Lucumy (jakis owoc z Amazonii). Do tego oczywiscie nie obylo sie bez Pisco Sour :D Podczas kolacji dolaczyla tez solo-podrozniczka z USA i milo nam sie gawedzilo. Wiecie co jest smieszne? CHoc podrozuje sama... jak do tej pory ani razu nie zjadlam kolacji w restauracji sama. :) Zawsze ktos sie napatoczy. :) Albo ja sie dolacze albo sie z kims zgadam albo ktos zaproponuje. O Ludzich ktorych tutaj poznalam napisze na pewno osobno :)
Kolacja byla fantastyczna, tak jak na ostatnia kolacje przystalo. Szkoda opuszczac ten piekny kontynent. No ale... dalsza przygoda czeka.