Tak, wiem... myslicie pewnie ze glupia jestem ze teraz juz o domu mysle.... moze i tak. Ale pamietajcie ze sama siebie troche sprawdzam podczas tego samotnego sprintu dookola swiata... idzie mi calkiem niezle uwazam.... ale czuje sie juz zmeczona. Moze to wplyw tych Hawaii mnie tak rozleniwil :P albo po prostu faktycznie jestem zmeczona... tym ciagly pakowaniem/rozpakowaniem.... spacerowaniem po lotniskach z 15kg na plecach i kolejnym 5kg w rece.... tym byciem ciagle na wysokich obrotach, plnej koncentracji - gdzie mam isci, gdzie mam wysiasc, dokad jechac, oczy dookola glowy czy nie popelniam jakiejs gafy, czy nikt sie nie kreci.... o ile sadze ze w tej czesci Azji raczej o bezpieczenstwo sie nie musze martiwic ale za to podwojnie mocno musze byc zkoncentrowana zeby wsrod tych miliona krzaczkow znalezc angielskie slowa i opisy ktore pomoga mi dotrzec gdzies do celu. A te tlumy tutaj pedzoce przed siebie jakby nie pomagaja.... tak strasznie tu inaczej niz w Ameryce Poludniowej.
Trafilam w Szanghaju do na prawde fajnego mieszkania AirBnB... z mlodymi ludzmi pracujacymi w Korpo. Dziewczyny z Taiwanu. Mieszkaja prawie w samym centrum Shanghaju. :) Dziewczyny nawet postawily mi kolacje :D takie tutejsze pierogi... bardzo dobre oczywiscie. Zapowiada sie sympatycznie.
Ale i tak przyznam szczerze... ze jak zobaczylam dzisiaj na lotnisku samolot Lufthansy, pierwszy od dawna... to mi sie tak zatesknilo bardzo bardzo.... jeszcze 10 dni. le za to jakich! ;)