Pora na kolejny dzien w podrozy... na szczescie krotkiej... bo ten sam plecak choc wazy caly czas tyle samo na plecach robi sie juz coraz ciezszy... moje kolana i nogi powoli oczuwaja te kilometry ktore trzaskam praktycznie co drugi dzien.... i mam na mysli jakies 10-15km a nie 2-3km. Wczoraj faktycznie dalismy sobie popalic... a do tego to zanieczyszczenie powietrza. :/ na prawde wszystko bylo jak za mgla a moje oczy lzawily caly czas i od razu dolaczyl katar. WIec w sumie troche sie ciesze ze juz z Szanghaju wyjezdzam. Bo to chyba nie dla mnie na dluzsza mete.
Godzinna jazda metrem na lotnisko (i to taka dobra godzina), ze dwa kilometry po lotnisku, chwila stresu o miejsce i lecimy dalej - Hong Kong. Swoja droga - ile ja sie metrem najezdze na tej swojej wycieczce :D Jestem pod wrazeniem bo praktycznie w kazdym miescie (oprocz Limy) bylo metro, mniej lub bardziej rozbudowane ale bylo i laczylo glowne punkty miasta co bylo najwazniejsze dla mnie.
NO ale wrocmy do HongKongu - tutaj na szczescie tez bylo metro i o wiele mniej skomplikowane niz Szanghaj.... i o wiele mniejsze bo z lotniska do centrum zajelo mi to moze jakies 30 min z przesiadkami ;)
Najciekawsza rzecza dnia na pewno bylo moje miejsce spania. Bo niby spie w mieszkaniu, powiedzialabym ze mieszkanie a la Hostel tylko ze zaiast lozka mam kapsule :D:D prawie jak w kosmosie :D Ale przyznam szczerze ze bardzo wygodne i nic mi wiecej nie potrzeba tak na prawde :)
WIeczorem zrobilam sobie tylko krotki spacer nad rzeke z widoczkiem na koljne wiezowce (HK to miasto z najwieksza iloscia wiezowcow na swiecie!), poszlam zjesc cos chinskiego i potem prosto do lozka. O 21 spalam jak male dziecko... osttanie dni daly mi w kosc. A ja juz na prawde jestem zmeczona :/ Czekam na ostatni punkt swojej podrozy jak na zbawienie bo tam walne sie na plaze i nie bede robic NIC! :P