Wyladowalam w Europie. Tam gdzie zaczelam swoja podroz 42 dni temu. O 7 rano czasu lokalnego. :) Udalo sie.... 20 lotow do 18stu miejsc w 10ciu roznych krajach na 4 roznych kontynentach w 42 dni. Miejsca moich marzen, moich zainteresowan, mojej ciekawosci. To byl trip zycia.... nauczyl wiele, pokazal wiele i jeszcze wiecej dal do myslenia. Wspomnienia na cale zycie.
Czy bym powtorzyla? Nie :) Przynajmniej nie w taki sposob. :) To byl na prawde meczacy wyjazd. Nogi mam jak z betonu, kolana wysiadaja, kregoslup boli... ale jestem mega szczesliwa ze dane mi bylo.
Wroce na pewno w wiele miejsc bo te 2-3 dni to bylo stanowczo za malo zeby niektore z nich wogole poznac... na pierwszym miejscu Argentyna i Buenos Aires. Wiem ze jestem zakochana w Ameryce Poludniowej... przeczuwalam to juz wczesniej ale tylko sie w tym utwierdzilam. A z drugiej strony raczej szybko do Chin nie wroce :P Chyba ze sie trafi jakas mega okazja. Te tlumy i ten pierdzielnik to nie moj klimat do konca. Japonia tez zasluguje na osobna wycieczke tylko jej poswiecona. No i Seszele.... moj raj na ziemi. dokladnie tak jak sobie to wyobrazalam.
Tyle poznanych fajnych ludzi.... wiecie ze w zasadzie nigdy jak gdzies wychodzilam na miasto jesc kolacje nie jadlam jej sama? Praktycznie zawsze kogos poznalam, a to na wycieczce a to tam gdzie spalam czy tez w autobusie. Zawsze ktos sie znalazl :) Solo podroz a tak na prawde sama bylam przede wszystkim podczas przemieszczania sie miedzy miastami/panstwami na lotniskach.
Sprobuje jeszcze napisac jakis post podsumowujacy ze wskazowkami, co i jak gdzie.... jak sie poruszalam technicznie, gdzie spalam, co poleca a co nie i tym podobne.
Ale to na spokojnie... jak dolece do swojej rozowej kanapy ;)